
Paulina – pasjonatka Korei Południowej i podróżowania po świecie. Studentka kierunków związanych z Azją, w niedalekiej przyszłości chciałaby wiązać życie zawodowe z pasją. Jej motto życiowe to „Podróżowanie jest jedyną rzeczą na świecie, za którą płacisz, a czyni Cię bogatszym”, ale opowie o tym więcej w trakcie przeprowadzonego wywiadu.
KOREA POŁUDNIOWA
Dzisiaj mam przyjemność zaprezentować Wam wywiad z Pauliną Kustosik, która zdecydowała się związać swoje życie z Azją a szczególnie z Koreą Południową. Oprócz zainteresowania Azją, Koreą Południową, Paulina kocha podróżować i poznawać obce kraje i nieznane kultury.
Katarzyna: Dlaczego Korea i kiedy ją pokochałaś? Od kiedy trwa ta miłość
Paulina: Kończąc gimnazjum stanęłam przed wyborem szkoły średniej. Jako, że mieszkam w dużym mieście wybór był dość obszerny. Jak się później okazało, liceum do którego uczęszczałam organizowało dni japońskie, pozwalało chętnym zapoznać się z kulturą, językiem czy tradycją z odległej Japonii. Wiele uczniów wybierało to liceum ze względu na swoje zainteresowania mangą czy anime. Mnie z kolei Azją zainteresowała koleżanka, która słuchała K-pop’u. Tak zaczęłam swoją fascynację Koreą Południową oczywiście od K-pop’u. Nie od razu się wciągnęłam, zajęło mi to trochę czasu, ale od 2013 roku trwa do dziś. To było coś innego, coś, czym nikt w Polsce się jeszcze nie interesował, czułam się taką wyjątkowa, mając inne zainteresowania od wszystkich moich rówieśników. To pozwalało mi pogłębiać moją fascynację, a później wręcz miłość.
K: Czyli najpierw była Japonia a dopiero potem Korea… A co sprawiło że zakochałaś się w Korei?
P: W zasadzie Japonia była tylko początkiem wszystkiego, takim małym zalążkiem, bo to właśnie Korea była tym, co uderzyło w moje gusta. Początkowo wszystko bazowało na muzyce, która łącząc w sobie wiele elementów z innych gatunków sprawiała, że mogłam odnaleźć wiele utworów, które bardzo mi się podobały. Idąc tą drogą, po chwili próbowałam rozpoznawać członków zespołów, których słuchałam, co niekiedy było bardzo, ale to bardzo trudne. Z czasem jednak zrozumiałam, że sformułowanie „Każdy wygląda tak samo” nie ma absolutnie racji bytu. A więc nauka poprawnego wymawiania ich imion, czytanie ciekawostek, całe zagłębianie się w system ich pracy, poznawanie początkowych faktów na temat Korei Południowej, wszystko sprawiało, że zgłębiałam swoją wiedzę na temat kraju, tradycji i kultury. Pamiętam też moment, gdy obejrzałam pierwszą w swoim życiu serię telewizyjną, zwaną koreańską dramą. Taki szesnasto lub dwudziesto-odcinkowy serial, notabene jest to bardzo popularny format w samej Korei. Obejrzałam ów serial ze względu na to, że grał tam wykonawca mojego ulubionego zespołu, no i przepadłam… W tym momencie zaczęłam oglądać masowo dramy o różnej tematyce, a one przybliżały mi kulturę i cały obraz Korei Południowej jak nic dotychczas. To właśnie wtedy postanowiłam, że ukierunkuję moje życie na Koreę i będę łączyć z nią swoją przyszłość, jak tylko się da.
ZMIANY
K: Znasz język koreański? I czy zainteresowanie Korea Cię zmieniło, wzbogaciło w jakiś szczególny sposób?
P: Plan był inny… Miałam iść na filologię koreańską, ale kierunek się nie otworzył i skończyłam filologię japońską, aby nie zbaczać z kursu obranego na Azję. Dlatego języka koreańskiego uczę się na własną rękę. Wiadomo, że ciężko jest uczyć się dwóch języków azjatyckich jednocześnie, dlatego ten mój koreański jest taki trochę przerywany, szczególnie, że ostatnie dwa lata studiowałam także język chiński. W gruncie rzeczy więcej rozumiem, niż jestem w stanie powiedzieć, ale umiem czytać i pisać, a także będąc w Korei potrafiłam się komunikować w wielu sytuacjach dnia codziennego.
Zainteresowanie Koreą zmieniło mnie bardzo. Chyba stało się tak głównie dlatego, że ów fascynacja nastąpiła w czasie podejmowania ważnych życiowych wyborów, bo przecież kończyłam liceum i miałam decydować co chcę robić dalej, a ja dalej chciałam zdobywać wiedzę i Korei. Począwszy od tego, że po filologii japońskiej zdecydowałam się na studiowanie w Warszawie kierunku Biznes i gospodarka w Azji, który bardzo skutecznie wyszkolił mnie w kolejnej dziedzinie związanej z Azją, a szczególnie Koreą – to dało mi ukierunkowanie zawodowe jak i hobbystyczne. Obecnie kończę pisać właśnie moją drugą pracę dyplomową związaną z tym krajem, co także sprawiło, że moja wiedza się pogłębiła i wciąż pogłębia. Przeczytałam w swoim życiu wiele artykułów, książek, referatów na ten temat. To wszystko pozwala mi stawać się specjalistą w dziedzinie, którą kocham. Jeśli chodzi jednak o takie wewnętrzne przemiany, to nastąpiło ich całkiem sporo. Dzięki mojemu zainteresowaniu poczułam się silna, bo w końcu udało mi się mieć coś, co szczerze kocham, dodatkowo jest to coś, czym nie interesuje się tak wiele osób. Mam niewątpliwy talent do języków, że tak nieskromnie się przedstawię, a fascynacja Koreą poprowadziła moją drogę tak, że dzięki niemu, jak już wspominałam, miałam okazję na studiach uczyć się japońskiego, chińskiego jak i nawet przez jeden semestr arabskiego! To ogromne doświadczenie. Jednak za najważniejsze uważam to, że wyciągam z kultury koreańskiej to, co uważam za dobre i buduję wciąż lepszą siebie. Pracowici Koreańczycy zawsze dążą do celu, nawet, jeśli zajmuje im to sporo czasu. Zakorzeniony w nich konfucjanizm nakazuje z szacunkiem traktować rodzinę i bliskich, co także uważam za ogromną zaletę, jeśli nie będziemy z tym przesadzać. Koreańczycy są też bardzo uprzejmi i taktowni, co bardzo mi się podoba. Tak naprawdę sama nie wiem, ile z ich kultury wchłonęłam, co stało się nieodłączną cząstką mnie.
K: I o takie przemiany chodzi, bo pasja, marzenia mają dodawać nam skrzydeł pchać we właściwym kierunku i ku przeznaczeniu, rozwijać na różnych płaszczyznach w życiu. Mając pasję i niezachwiana miłość do tego, to wygraliśmy i jesteśmy szczęściarzami. Zgadzasz się z tym?
P: Aż przeszły mnie ciarki na to stwierdzenie. Zdecydowanie się z tym zgadzam! Ja czuję się wygraną. Wygraną w wielu aspektach, ale chyba najbardziej poczułam to podczas mojej pierwszej wizyty w Korei. To było moje największe marzenie, nigdy większego nie miałam! Wydawało mi się to jednocześnie takie odległe, przecież Korea Południowa leży ponad 8000 km od Polski! A ja pewnego dnia, po 5 latach marzeń, wyobrażeń jedynie z filmów czy opowieści, postawiłam stopę na lotnisku w Incheon. Niezapomniane uczucie! Wszystko się we mnie wtedy kłębiło, setki pozytywnych emocji, ale nad nimi królowała ta wspomniana przez Ciebie wygrana. Po prostu zwieńczenie całej mojej drogi. Oj tak. Jestem szczęściarą!
PIERWSZA PODRÓŻ DO KOREI POŁUDNIOWEJ (2018)

K: No to teraz najważniejsza kwestia… Podróż do Korei… kiedy, gdzie, na ile, wrażenia… Opowiadaj jak tam było a ja zamieniam się w słuch.
P: Pierwszy raz odwiedziłam Koreę Południową od 03.08.2018 roku do 18.08.2018 roku. Skąd tak dokładnie pamiętam te datę? Jestem w stanie wyśpiewać ją obudzona w środku nocy… Zastanawiałaś się kiedyś co znaczy moja nazwa na instagramie? 818.318_k? 8 jako sierpień, 18 jako 2018 rok, po kropce 3 to pierwszy dzień pobytu w Korei, a 18 to ostatni. K to oczywiście Korea. Jestem szaleńczo dumna z tego, że udało mi się odwiedzić Koreę i spełnić NAJWIĘKSZE marzenie! Pierwszy raz pojechałam tam z rodzicami, którzy są podróżnikami i wiele w życiu już widzieli. W zasadzie ten wyjazd był moim prezentem urodzinowym, za który jestem im dozgonnie wdzięczna. Jak już wspominałam, wysiedliśmy na lotnisku w Incheon, skąd szybciutko przedostaliśmy się klimatyzowanym autobusem do stolicy Korei Południowej czyli Seoulu. Tu pierwsze zaskoczenie – autobusy obklejone są reklamami z popularnymi aktorami czy idolami. O zgrozo, znów mam dreszcze, gdy sobie to wszystko przypominam! Rezerwację noclegów mieliśmy w turystycznej dzielnicy miasta czyli na Myeongdong. Zależało nam na szybkim przedostaniu się do naszego Guest House’u, by wziąć prysznic, zostawić wszelkie bagaże i ruszać na poznanie stolicy, ale ja nie mogłam, na każdym kroku zbierały mi się w oczach łzy szczęścia i w sumie do końca wyjazdu płakałam ze wzruszenia, gdy tylko coś mnie ujęło. Pokój był bardzo mały, do tego stopnia, że jedna osoba mogła stać w łazience, druga pomiędzy łóżkami i trzecia zmuszona już była zostać na jednym z łóżek, bo nie było dla niej miejsca, ale wspominam to dziś z szerokim uśmiechem na twarzy. Po zameldowaniu i kąpieli wyruszyliśmy na miasto. Stojąc na skrzyżowaniu z każdej strony dudniła inna k-popowa piosenka i sama już nie wiedziałam, co słyszę. Śmieszna sytuacja była wtedy, gdy głośne piosenki mieszały się z hałasami ulicy, a obok mnie przejeżdżał samochód reklamujący pobliski Norebang czyli nic innego jak koreańskie karaoke. Z tym, że reklamował się grając upiornie głośno piosenkę Last Christmas! Chyba nie muszę przypominać, że był środek lata? Aha! Koreańskie lato jest okropne. Upalne, a do tego mokre. Nigdy nie wiadomo, czy to pot, przelotny deszcz czy wszech obecnie panująca wilgoć. Najgorzej było chyba, gdy wybraliśmy się z rodzicami zwiedzać pałac Gyeongbokgung, do którego wstęp jest płatny, chyba, że wchodzimy na teren królewskich pawilonów w hanboku czyli w tradycyjnym koreańskim stroju. Oczywiście zdecydowaliśmy się na tą drugą opcję, co zapewne zobaczycie na malowniczych zdjęciach, którymi się podzielę, ale przyznam, że tak gorąco nie było mi nigdy. W Seoulu spędziliśmy kilka dni, zwiedzając i korzystając przy tym jak się da. Nocne markety, spacery między hanokami czyli tradycyjnymi koreańskim domami, odwiedzenie Gangnam czyli luksusowej koreańskiej dzielnicy znanej chyba wszystkim z piosenki Psy – Gangnam Style, no i picie soju czyli koreańskiego alkoholu najczęściej na bazie ryżu na zielonym dachu naszego budynku… Tak spędziliśmy kilka wspaniałych dni w Seoulu.
Następnie wybraliśmy się do Gyeongju czyli do miasta, które jest najważniejszym ośrodkiem turystycznym Korei Południowej. Za czasów, gdy Korea była podzielona na królestwa, Gyeongju było stolicą jednego z nich – państwa Silla. To była prawdziwa podróż w czasie – historia kraju, która znałam dotychczas tylko z książek była tam wręcz namacalna. Piękne pagody, świątynie czy fundamenty pałacu, otoczone górami i malowniczymi widokami. Miejsce, gdzie wszystko pozostało na miejscu, miejsce, z którego Koreańczycy są dumni. Nie bez podstawy Ci, co odwiedzili Polskę nazywają Gyeongju Krakowem Korei. Kolejnym punktem na mapie naszej podróży było Busan. To miasto zajęło szczególne miejsce w moim sercu, ponieważ powiedziałam sobie, że jeśli miałabym wybrać kiedyś miejsce z idealnymi warunkami do przeprowadzki, byłoby to bezapelacyjnie Busan. Duża, nadmorska miejscowość, więcej przestrzeni pomiędzy budynkami niż w Seoulu, zdecydowanie bardziej uśmiechnięci i życzliwi ludzie. To tak jakby porównać Warszawę z Gdańskiem. To miasto po prostu ma swój urok, a ja żywię do niego największy sentyment. Z czasem żałowaliśmy z rodzicami, że nie spędziliśmy tam więcej czasu. Mieliśmy apartament z widokiem na miasto, a ja mogłabym wyglądać przez okno godzinami. Poczułam z tym miejscem po prostu silną więź, to tam czułam się najpewniej i najlepiej. Koniecznie muszę wspomnieć również o najbardziej zapierającym dech w piersiach miejscu, jakie widziałam kiedykolwiek – Haedong Yongguksa czyli świątynia buddyjska znajdująca się na zboczu kamiennego brzegu. Obijające się o skały fale i cudowne punkty widokowe z różnych stron zachowają ten obraz w mojej pamięci do końca życia. Po powrocie do Polski jeszcze długo kreśliłam na kartkach zarysy świątyni z moich wspomnień, ale nie jestem w tej dziedzinie utalentowana. Polecam absolutnie każdemu, kto zamierza odwiedzić Busan lub jego okolice. Tej świątyni absolutnie nie można pominąć.
Ostatnim punktem programu była chętnie odwiedzana przez zakochane koreańskie pary wyspa Jeju. Piaszczyste plaże, piękne pejzaże, czarna wieprzowina, dostępna tylko i wyłącznie na tej wyspie, a także mandarynki z Jeju. Nigdy nie zapomnę ich słodkiego i soczystego miąższu. Tam zrobiliśmy sobie krótki wypoczynek, zwiedzać nie było czego. Wykorzystywaliśmy nasze ostatnie wony na karcie transportu publicznego i jeździliśmy po wyspie, oglądając, jak żyją tamtejsi ludzie. Warto wspomnieć, że na wyspie żyją raczej osoby starsze, bo dla młodych nie ma tam za bardzo przyszłości. To właśnie na tej wyspie było mi najciężej zrozumieć język koreański, który był już jednym wielkim dialektem.
Niestety po dwóch wspaniałych tygodniach nastał czas powrotu. Bardzo płakałam siedząc już w samolocie, bo wiedziałam, że moja podróż właśnie dobiegła końca. Pamiętam dziwny czas, który miałam po powrocie do Polski – nie chciałam się z nikim widywać, mogłam godzinami rozpamiętywać chwilę spędzone w Korei Południowej, przeglądać tysiące zdjęć, które zrobiłam. Ale wewnątrz czułam się jakby wyrwano mi cząstkę mojej osobowości, zabrano mi część mnie, a raczej ta część została w Korei. Przerywając pewnego rodzaju depresyjny stan po-wyjazdowy obiecałam sobie, że za rok znów polecę do Korei, tym razem na dłużej i sama! Tata poprosił mnie, abym zabrała kogoś ze sobą, bo we dwójkę zawsze raźniej, szczególnie gdy jest się na tak odległym kontynencie. Podążając za jego prośbą, zaproponowałam wspólny wyjazd mojej najlepszej przyjaciółce, którą zresztą poznałam dzięki fascynacji Koreą. Nie trzeba było długo czekać, bo pod koniec sierpnia znów siedziałam w samolocie w tamtą stronę…
DRUGA PODRÓŻ DO KOREI POŁUDNIOWEJ (2019)
P: Tym razem podróż trwała 3 tygodnie i znów zaczęłyśmy zwiedzanie i zabawę od Seoulu. Atrakcje zbyt wiele się nie różniły, ale pobyt z przyjaciółką, która podziela moje pasje pozwolił mi odkryć jeszcze więcej, niż za pierwszym razem. Ze stolicy skierowałyśmy się na południe do miasta Daejeon, które pomimo swojej wielkości nie było miastem turystycznym. Ciekawie odwiedzało się zakamarki, w których to nam przyglądano się z ciekawością, a nie odwrotnie. Spędziłyśmy tam wiele czasu na łonie natury, biesiadowałyśmy nad rzeką, spacerowałyśmy po okolicznych parkach i odwiedzałyśmy ciekawe targi. Zasadniczo w Daejeon poznałyśmy najwięcej dziwnych osób, ale wspominamy to z uśmiechem na twarzach! Następnym punktem podróży było miasto Daegu, które wspominam bardzo pozytywnie, ponieważ w życiu nie miała okazji poznać takiego właściciela miejsca, w którym spałam. Po pierwsze nocowałyśmy w Hanoku, czyli tradycyjnym koreańskim domu, o którym już wspominałam wcześniej. Tak, tak.. Spanie na podłodze, siedzenie na stopniu przed pokojem, który był naszą sypialnią – naprawdę polecam, bo pozwala to wczuć się w klimat. Najistotniejsze było, jednak zachowanie właściciela, który przekazywał około 10% zarobków na swoich gości. Przyjeżdżał po nas samochodem, zawoził nas do miasta, na dworzec, oprowadzał po Daegu, zabierał w ciekawe miejsca i stawiał kawę a wieczorami bawił się z nami, rozmawiał i pił polską wódkę, którą dostał od nas w prezencie. Miał też pieska, brązowego pudla, który lubił gościć w naszej sypialni, a że widok z niej mieliśmy oczywiście na ogród, aportował piłeczkę wprost z łóżka na zewnątrz. Dzięki niemu udało nam się zobaczyć więcej, za co jesteśmy mu wdzięczne po dziś dzień! Z żalem opuściłyśmy to miasto, by pociągiem dostać się do Busan. Z moim szczęściem wsiadłyśmy w zły pociąg, innego przewoźnika, który docelowo jechał w inne miejsce, ale na szczęście nie poniosłyśmy za to żadnej kary, a i nawet dowieźli nas na miejsce! No cóż, w Busan znów czułam się jak i siebie w domu, zabrałam zgubioną minionego roku cząstkę siebie i rozkoszowałam się tym, że znów mogę tu być. Na najpopularniejszej plaży w Korei Haeundae, udało nam się zobaczyć wschód jak i zachód słońca, co bardzo sobie cenię w moich wspomnieniach. Szczęśliwe i usatysfakcjonowane wróciłyśmy pod koniec września do Polski z kolejną przygodą życia do opowiadania bliskim.
Dziś mamy sierpień, mija kolejny rok, od kiery nie byłam w Korei i szczerze powiem, że bardzo tęsknię za tym krajem. Chciałabym, aby było mi do niego nieco bliżej, abym mogła odwiedzać go tak często, jak tylko poczuję, że chcę znów tam być…
CZŁOWIEK BEZ PASJI WIĘDNIE
K: Słuchając Twojej opowieści aż zapragnęłam polecieć do Korei. Obejrzałam parę koreańskich dram i próbowałam nawet uczyć się koreańskiego ale ostatecznie uznałam, że koreański jest dla mnie za trudny i nie wiem czy koreańska kuchnia by mi zasmakowała bo podobno ostra. Tak czy inaczej Twój opis zrobił wrażenie. Wracając jednak do pytań i naszej rozmowy o Korei. Powiedz mi jakby Korei zabrakło w Twoim życiu co byś zrobiła, jakbyś się czuła? Byś straciła cząstkę siebie samej? Znasz Koreańczyków? Masz tam jakiś znajomych? Albo może miałaś jakiś romans z przystojnym Koreańczykiem?
P: Bardzo miło mi to czytać, co piszesz. Troszkę zabawne jest to, co mówisz o języku koreańskim, ponieważ jak jest o wiele prostszy od japońskiego, którego się uczysz/uczyłaś. No i nie każde jedzenie w Korei jest ostre.
Zależy co masz na myśli mówiąc o tym, że miałoby jej zabraknąć w moim życiu. Jeśli miałaby zniknąć z mapy świata i nie mogłabym już więcej do niej podróżować, no cóż, miałabym więcej pieniędzy na podróżowanie po innych krajach. Oczywiście byłoby mi przykro, ale świat stoi otworem. Jeśli miałaby zniknąć jako moje zainteresowanie, to z pewnością byłoby gorzej. To coś, czemu poświęciłam kilka ładnych lat swojego życia, wiele czasu, niekiedy stresu podczas egzaminów na studiach czy pieniędzy na opłacenie szkoły i dojazdów do Warszawy. Poczułabym pustkę, bo nagle stałabym się człowiekiem pracującym i żyjącym, a człowiek bez pasji po prostu więdnie. Zdecydowanie nie chciałabym stracić tego co mam pod żadnym aspektem.
Wiedziałam, że padnie to pytanie. Tak, byłam w dwuletnim związku z Koreańczykiem, który mieszkał tutaj w Polsce. Nie była to relacja na medal, ale fascynacja wzięła górę. W sumie to dzięki niemu poznałam wiele wspaniałych osób, które mieszkały tu w Polsce, ale przede wszystkim mogłam rozpracować trochę sposób myślenia Koreańczyków, był też takim moim „sitem” do przesiewania informacji znalezionych w internecie. Nie mogę powiedzieć, bo trochę swojej wiedzy mu zawdzięczam, ale uważam, że lepiej byśmy wszyscy na tym wyszli, gdyby skończyło się na zwykłej znajomości. Natomiast przez tyle lat, szukając znajomych w internecie, poznając ich na stronach do wymiany językowej, na instagramie czy przede wszystkim podczas moich podróży do Korei poznałam wiele fantastycznych osób.
K: Czułabyś po prostu pustkę bez Korei i wszystkiego co się z nią wiąże prawda?
Paulina: Zdecydowanie. Pustka opisuje najlepiej stan, w którym bym się znalazła po utracie mojego zainteresowania Koreą. Po prostu nie byłabym sobą, bo to to hobby kształtowało mnie latami i to, jaką osobą dziś jestem zawdzięczam w dużej mierze właśnie Korei Południowej.
DALEKIE PODRÓŻE
K: Rodzice podróżnicy pewnie Cię zarazili pasją do podróżowania i do poznawania nowych miejsc, odpowiedz mi trochę o tym, o pierwszej wycieczce, wrażeniach. Co Ci daje podróżowanie i odkrywanie nowych miejsc?
P: Pierwsza nasza zagraniczna podróż odbyła się do Włoch. Włoch, w których jestem równie zakochana co w Korei, jednak tylko w kwestii podróżowania. Ciepłe wieczory, upalne dni, przyjemne morskie kąpiele, uśmiechnięci i głośni Włosi, zapach przepysznego jedzenia, a do tego widoki, których nigdy nie miałam okazji wcześniej zobaczyć. To był 2008 rok. Od tego czasu podróżujemy wspólnie z rodzicami czasami raz, a czasami dwa razy do roku. Włochy odwiedzałam kilkakrotnie, bo są moją ostoją, takim miejscem, do którego mogę wracać co rusz. Właściwie to w Europie odwiedziłam zdecydowaną większość krajów. Poza granicami naszego kontynentu byłam w Egipcie, Turcji, Gambii, Senegalu, Tajlandii, troszkę w Laosie, Birmie (dziś Myanmar) i dwukrotnie w Korei. W tym roku miałam także odwiedzić Japonię podczas kwitnącej wiśni, niestety Koronawirus pokrzyżował moje plany, a wycieczka została przeniesiona na tę samą porę, z tym, że 2021. Jeśli nasz planowany z chłopakiem urlop w październiku również nie wypali z tego samego powodu, co Japonia, to 2020 rok będzie pierwszym, w którym nie udało mi się wyjechać na wakacje za granicę.
Pytasz o wrażenia, no cóż, z każdego miejsca wynoszę zupełnie inne wspomnienia i co innego mnie urzeka. Nigdy nie zapomnę podróży przez całą Tajlandię, szalonych podróży po ulicach Bangkoku Tuk-Tukiem, Białej Świątyni, która wyłożona jest odłamkami luster, a także spływu tratwą po rzece czy tego jak dostałam bukiet kwiatów od słonia w Chang Rai. Zapach tajskich potraw, duriana, mieszający się z kanalizacją – dla jednych coś nieprzyjemnego, ale dla mnie tak właśnie pachnie Tajlandia! Oj, dużo mogłabym o niej opowiadać… Równie genialne wspomnienia mam z Senegalu, gdzie udało mi się zobaczyć Nosorożca taplającego się w najbardziej zielonej wodzie, jaką widziałam w życiu, ale także uczestniczyłam w spacerze z lwami. Były to lwy, które żyły sobie na terenie rezerwatu Bandia, niby dzikie niby nie, ale zjeżył mi się włos, jak ryknął. Pod względem przyrodniczym, to właśnie Senegal podobał mi się najbardziej. Cieszę się tylko, że w restauracjach mieli słabe oświetlenie, albo nie mieli go wcale, bo wolałam nie widzieć, co mam na talerzu. Każda wycieczka była w swoim rodzaju wyjątkowa, z każdej wyniosłam coś ważnego, jakąś życiową naukę czy coś, co zmieniło moje myślenie. Podróżowanie rozwija i pozwala zrozumieć świat poza granicami własnej strefy komfortu, pozwala stać się tolerancyjnym, pełnym zrozumienia i szacunku do drugiego człowieka czy cudzej pracy. Mam takie motto, którego trzymam się najmocniej jak tylko mogę, niestety nie znam autora, „Podróżowanie to jedyna rzecz, za którą płacisz, a sprawia, że jesteś bogatszy”. Polecam podróżowanie każdemu, dosłownie każdemu.
K: Czyli podróżowanie jest takim sposobem na życie trochę? Myślę, że dzięki Korei i podróżowaniu jesteś pełniejsza osobą. To Cię kształtuje jako osobę a także Twoją postawę wobec życia. Jest to też pasja, którą możesz dzielić się z bliskimi. Kto wie, może kiedyś się spotkamy w podróży.
P: Podróżowanie jest raczej takim sposobem na odskocznię od życia i rzeczywistości. Cały rok zbieramy pieniądze, aby w końcu wyjechać i zapomnieć o wszystkim, zostawić w Polsce problemy, dylematy i trapiące nas rzeczy.
Byłoby wspaniale spotkać się w podróży, bo uważam, że za każdym razem każdy wyjazd jest inny, szczególnie przez ludzi, którzy nas w danym momencie otaczają. Zupełnie inaczej było mi podróżować z rodzicami, niż z przyjaciółką. Pamiętam też, jak za pierwszym razem spotkałam się w Korei z moją drugą przyjaciółką, która też akurat wtedy była w Korei. Poszłyśmy wtedy razem na Gangnam.
K: A Szwecja? Chyba tam mieszkałaś przez jakiś czas, prawda?
P: W Szwecji mieszkałam pół roku dzięki temu, że rozpoczęłam pracę w Skandynawskim Banku. Moja szwedzka filia wysłała mnie na półroczny wyjazd do Stockholmu, dzięki czemu mogłam tam mieszkać, pracować, zwiedzać i korzystać z życia na północy.
K: Paulina, ja bym mogłabym Cię tak słuchać bez końca.
P: Bardzo dziękuję, to naprawdę miłe, co mówisz.
K: Po naszej rozmowie o Korei i podróżach, przejrzałam całego Twojego Instagrama. Ten spacer w deszczu w Korei jest najlepszy!
P: Tak? Podobał Ci się? Cieszy mnie to bardzo. Spacer w deszczu to było coś niesamowitego, bo pora deszczowa i ten upał, a do tego lepki deszcz, który lał się strumieniami. Niezapomniane przeżycie.
K: Mogę sobie to tylko wyobrazić ale promieniałaś szczęściem. Aż miło było popatrzeć na Ciebie.
P: Dziękuję. W Korei nawet ulewa i przemoczone ulubione buty mnie cieszyły.
K: To widać na filmiku, który jest niezwykle pozytywny. Dziękuję Ci bardzo za miłą i długą rozmowa. To była ogromna przyjemność. Myślę, że czytelnikom również się spodoba Twoja historia.
P: Też mam taką nadzieję. I również dziękuję za rozmowa. To była przyjemność opowiadać o tym, co kocham najbardziej.
* Wszystkie zdjęcia są z prywatnego archiwum Pauliny. Zdjęcie w nagłówku: Pałac Donggung na stawie Wolji, Gyeongju, 2018
Zabiję Cię. Zamiast pracować czytałam wywiad:D Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy – teraz zastanawiam się, jak może smakować czarna wieprzowina?;) Czekam na kolejne pasjonujące wywiady:)
Przyznaj, że to było przyjemniejsze niż praca 😀 no ja niestety nie wiem jak smakuje czarna wieprzowina.. Trzeba zapytać Paulinę 😉 kolejny wywiad już w przyszłym tygodniu 🙂
Muszę Wam powiedzieć, że nie umiałabym określić smaku czarnej wieprzowiny, ale jakoś tak… smakuje inaczej, niż klasyczne Korean BBQ. Pozdrawiam serdecznie i dziękuje za miły komentarz! <3
Dziękuję Paulina, za info 😉 serio.. chciałabym zobaczyć Koreę i założyć hanbok 😉
Sztos wywiad, dziewczyna ma pasje i to widać. Wgl to ładna strasznie 😉
Tak, ma wiele pasji 😉